sobota, 21 maja 2016

Rozdział III.





(TEN GIF TOTALNIE - IDEALNIE ODWZOROWUJE OSTATNIĄ SCENĘ TEGO ROZDZIAŁU, SO ZAPRASZAM!) 





Rozdział III.
                Harry zadzwonił do drzwi swojego domu, ochraniając się przed deszczem teczką i czekając, aż drzwi otworzy jego żona. Minęło pół minuty, gdy się uchyliły, a Pottera powitała jego ukochana Ginny.
- Och, wreszcie jesteś! – Przytuliła go mocno, wciągając jak najszybciej do środka, by nie przemoknął jeszcze bardziej. Ze spodni i płaszcza spływały mu krople, stukając rytmicznie o kafelki w korytarzu. Zdjął więc płaszcz, wieszając go na stojaku i obdarował Ginewre pocałunkiem w policzek.
- Pół godziny temu przyszła Hermiona i Ron. Są w kuchni…Chodź. Przygotowałam Ci herbatę – uśmiechnęła się serdecznie, prowadząc go do kuchni. Rzeczywiście; małżeństwo Weasley siedziało obok siebie, sącząc napój z filiżanek.
- Złożyłeś raport Kingsleyowi? – Spytał się na wstępie Ronald, gdy Harry usiadł przed nimi na krześle. Przecząco pokiwał głową.
- Nie. Zacząłem go pisać, ale stwierdziłem, że jutro po prostu porozmawiam z Ministrem. Coś mnie niepokoi w tym wszystkim… - odparł, przecierając mokre czoło dłonią. Był bardzo zmęczony, a jednocześnie zaniepokojony sprawą z morderstwem. – Cho postara się rozpoznać kobietę ze zdjęcia. Jeżeli spotkamy się jeszcze raz z takim zabójstwem i znakiem, możemy sądzić, że Srebrny Wąż rzeczywiście istnieje i…próbuje być taki jak Voldemort. – Wzdrygnął się na samą myśl.
                Deszcz bębnił w szybę, a w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Wreszcie Ginny podała herbatę Harry’emu i dosiadła się obok niego. Hermiona odstawiła filiżankę i odgarnęła loki, podnosząc głowę.
- Muszę Wam coś powiedzieć. Chodzi o Draco… - zaczęła, a Ron, słysząc imię, od razu prychnął niezadowolony. Mimo to panna Weasley kontynuowała. – Dzisiaj się na niego natrafiłam. Na początku wyglądał normalnie, lecz nagle, gdy miałam już iść, złapał mnie za rękę i desperacko powiedział, że prosi mnie o pomoc, a potem zniknął. – Westchnęła głęboko. Dzisiejsze wydarzenie z Malfoyem nie dawało jej spokoju przez cały dzień, przez co nie mogła się nawet skupić na pracy, a zwłaszcza przy sprawie z niebezpieczną szajką czarodziejów z Londynu, którzy sprzedawali mugolom niebezpieczne substancje odurzające. Gdy dowiedziała się o morderstwie i znaku Srebrnego Węża, pomyślała, że Draco może być w to zamieszany; w końcu był młodym poplecznikiem Czarnego Pana i wywodził się ze śmierciożerczej rodziny.
- Czemu w ogóle prosił Cię o pomoc? Jak jeszcze raz go zobaczysz, to powiedz mi i się z nim rozprawie. Mojej żony się nie  zaczepia… - burknął rozgoryczony Ron, dopijając herbatę. Hermiona westchnęła głęboko.
- Chodzi mi o to…że może być zamieszany w tego Srebrnego Węża – powiedziała cicho, poprawiając wsuwkę, która podtrzymywała jej grzywkę. Oparła się wygodnie, patrząc się oczekująco na Harry’ego.
- Cóż, będę miał go na oku. Możesz mieć faktyczne podejrzenia…Nie chciałbym być niegrzeczny, ale po prostu…jestem wykończony. Chciałbym zasnąć, jutro wcześnie wstaje – Potter ziewnął, wstając z krzesła. – Widzę też, że Ron nie wygląda również na najbardziej wypoczętego. Kto wie, może jutro czeka nas dużo pracy…Żegnajcie. – Machnął ręką i wyszedł z kuchni, całując przy tym Ginny w policzek. Po chwili słychać było, jak wchodzi po skrzypiących schodach i zamyka drzwi od sypialni. Po dziesięciu minutach, Ginewra pożegnała się z małżeństwem i również dołączyła do męża, upewniając się, że Lily spokojnie śpi…
**
                Rano, Harry Potter zbudził się wcześnie. Jego żona jeszcze smacznie spała, a zegar wskazywał godzinę piątą. Nie mógł jednak spać, z powodu, że coś natrętnie stukało na parterze. Założył okulary i nakładając na siebie szlafrok, zszedł szybkim krokiem na dół. Rozejrzał się po korytarzu i dopiero po chwili ujrzał, że do domu próbuje się dobić sowa. Potter zaśmiał się i od razu otworzył okno. Szara sówka zniecierpliwienie pohukiwała, wręczyła właścicielowi list i jak najprędzej odleciała. Harry zamknął okno i usiadł w salonie, przyglądając się kopercie.
- Minerwa McGonagall do pana Pottera – przeczytał na głos napis znajdujący się w górnym roku załącznika i delikatnie otworzył powłokę. Zaciekawiony, wyciągnął natychmiast list napisany niezwykle starannym pismem pani McGonagall.
Drogi panie Potterze,
Dzisiejszej nocy woźny Filch znalazł ciało jednego z uczniów w szkolnej toalecie. Usłyszał głośny trzask i jak najprędzej poszedł do toalety, lecz uczeń był już martwy. Został potraktowany Zaklęciem Niewybaczalnym i jednocześnie uśmiercającym. Nie wiemy, kim jest zabójca. To co wstrząsnęło nas najbardziej to fakt, iż zamordowanym jest uczeń pierwszego roku; Scorpius Malfoy. Syn Dracona. Obawiam się, że…nie była to przypadkowa ofiara. Już dzisiaj, będę w Ministerstwie. Chce się z panem spotkać, zastępuje mnie tymczasowo profesor Flitwick.
Z wyrazami szacunku,
Prof. Minerwa McGonagall.
                Harry odłożył list mocno zszokowany, przypominając sobie, co mówiła Hermiona. Czym prędzej chciał wybrać się do Ministerstwa by spotkać się z panią Minerwą.  Przez chwilę rozmyślał nad związkiem tego wszystkiego; dziwne zachowania Dracona, znak Srebrnego Węża i morderstwo Cormacka. W dodatku, wie, jaka wrzawa będzie w Ministerstwie, w końcu w Hogwarcie zmarł syn dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Siedział jeszcze chwilę skupiony, gdy z rozmyślania wyrwał go zagubiony głos swojej córki, Lily.
- Tatusiu, śnił mi się koszmar – powiedziała, od razu przybiegając do Harry’ego i wieszając mu się na szyi. – Boję się…
- A co ci się takiego śniło, kochanie? – Spytał się, przytulając mocno drobną córkę. Była cała spocona; zupełnie tak jak Harry przed lat, gdy to jemu śniły mu się koszmary z Czarnym Panem w roli głównej.
- Jak w jakimś pomieszczeniu pasującym do wielkiej łazienki, ktoś w czarnej szacie rzuca zaklęcie na jakiegoś bladego chłopca. On chyba…chhhyba umarł – zalała się łzami, wtulając się mocniej w ciało taty. Pottera zmroziło. Właśnie dostał list z wiadomością, że zmarł Scorpius Malfoy, a jej córce śnił się koszmar, gdzie widziała, jak ktoś rzuca na niego Avadę. Poczuł, jak jego żołądek się skurcza, a serce zaczęło łomotać.
- Idź do mamy, dobrze? Połóż się obok niej, przytul. Na pewno będziesz w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. Ja…muszę się szykować do pracy. Jak zaśniesz koło mamy, żaden koszmar Ci się już nie przyśni – powiedział, próbując zachować spokojny ton, natomiast jego ciało drżało. Patrzył się niespokojnie, jak córka znika za rogiem drzwi do sypialni, po czym, nadal zszokowany, zaczął się szykować. Stwierdził, iż jak najszybciej powie o tym pani McGonagall.
**
                W Ministerstwie trwała wrzawa. Cały korytarz przemierzały dziesiątki dziennikarzy, zaś inne osoby, po prostu stały i natrętnie o czymś rozmawiali. Harry doskonale wiedział, na jaki temat plotkowali. Śmierć Scorpiusa w Hogwarcie…syna Dracona. Jego myśli były wielką mieszaniną rzeczy z minionego tygodnia i czuł, że musi z kimś o tym porozmawiać. Niezmiernie się więc cieszył, że spotka się z Minerwą, osobą odpowiedzialną oraz niezwykle mądrą. Przepchnął się przez tłum czarodziejów, którzy łypali na niego wzrokiem. Później wymijał natrętnych dziennikarzy, chcąc potraktować ich Petrificus Totalus, aż wreszcie dotarł do windy. Gdy dotarł na właściwe piętro, szybkim krokiem ponaglił do Kwatery Głównej. Gdy zauważył profesor McGonagall siedzącą wraz z Ronem, Hermioną, Clausem i Cho oraz innymi Aurorami, na przykład Susan Bones, odetchnął z ulgą.
- Och, witaj, panie Potter! – Wstała z miejsca i serdecznie uścisnęła Harry’ego.  Odwzajemnił uścisk, unosząc kąciki ust do góry. Hermiona uśmiechnęła się delikatnie widząc to powitanie, tak samo jak reszta zebranych.  Po chwili McGonagall ponownie usiadła na krześle.
- Jak wiesz…zabity został Scorpius Malfoy. Niepokoi mnie to, zwłaszcza, gdy dowiedziałam się już od panny Gran…znaczy, od panny Weasley, o zachowaniu Dracona. Ron, Claus i Cho opowiedzieli mi również o Cormacku. Najgorsze jest to, że…posiadamy tak mało informacji. – Pani McGonagall westchnęła zrezygnowana, patrząc się na Pottera.
- Czy widziano gdzieś Draco? Wypowiadał się na ten temat? – Harry skierował to pytanie do wszystkich. Jako pierwszy, głos zabrał Claus.
- Nie było go dzisiaj w Ministerstwie. Dziennikarze próbują go bezskutecznie szukać… - powiedział, krzyżując ręce na brzuchu. Harry, próbował się skupić, lecz bez żadnego skutku. Wreszcie poprosił Minerwę, aby porozmawiali osobiście. Wyszli więc na korytarz.
- Pani Minerwo…nie umiem zebrać myśli. Domniemany Srebrny Wąż i cała reszta rzeczy…pojawiła się tak szybko i nagle. – Pogładził włosy, chodząc nerwowo i wsadzając ręce do kieszeni. Była profesor transmutacji, współczująco patrzyła się na szefa Aurorów.
- Rozumiem cię – poklepała swego starego ucznia po plecach, zupełnie nienaturalnie. Harry się zdziwił. – Jest jedna rzecz o której chciałam Ci wspomnieć. Tobie, osobiście, gdyż gdybym powiedziała to Hermionie, lub Ronowi, z pewnością miałoby to jakieś skutki. Otóż to, miesiąc temu, na początku roku szkolnego, odwiedził mnie Draco. Był strasznie poddenerwowany, wszedł do mnie do gabinetu i jedyne co  mi powiedział to to, żebym uważała na jego syna. Iż jest on w niebezpieczeństwie. Wyszedł. Nie próbowałam go gonić…Siedziałam zszokowana i przejęta. Wszyscy wiemy, jaką przeszłość miał Draco. Czułam, że jest w coś zamieszany, a zwłaszcza, iż w tamtym okresie głośno było o Srebrnym Wężu. Ktoś nawet rzucił, że szuka swych poddanych w byłych Śmierciożercach. Nie powiedziałam nikomu o tym wydarzeniu, aż do teraz. – Skończyła mówić, oddychając głęboko. Stukała pantoflami o posadzkę, chodząc w kółko.
- Czyli wychodzi na to, że jak najszybciej musimy znaleźć Dracona… - zaczął Harry. Minerwa szybko mu przerwała.
- Ja poszukam go z tobą. Chyba, że chcesz, aby potowarzyszyliby Ci twoi pracownicy – spojrzała się pytająco.
- To nie będzie konieczne… - odparł Harry, zupełnie zapominając o wspomnieniu pani McGonagall o koszmarze swojej córki.
**
- Lumos! – Draco rozświetlił sobie drogę. Szedł powolnym krokiem, tak, aby nikt go nie usłyszał. Uchylił lekko drzwi i skierował różdżkę, tak, by oświetlała podłogę. Słychać było jego łkanie oraz gwałtowny oddech.
- Wiesz, że nigdy nie chciałem tego robić, ojcze…Ale przez ciebie niosę teraz na sobie brzemię. Mój syn zmarł. Z pewnością gdybym nie byłbym tym, ten plugawy Srebrny Wąż nie zagrażałby mnie oraz całej mojej rodzinie – załkał głośniej. – Cały czas czuję, że mój organizm obumiera. Komórka po komórce, a ja sam wariuje. – Podszedł do łóżka, oświetlając wychudzoną twarz swojego ojca.
- Draco…Mój kochany synu – Lucjusz Malfoy płakał. Po jego kościstych polikach spływały łzy. Dracon ani zadrgał.
- Milcz! Chciałeś mnie chronić, oddając cząstkę duszy Voldemorta mnie – tutaj głęboko odetchnął. – Pragnąłeś, abym był obrzydliwie silny i niby bezpieczny. Zapomniałeś jednak, mój plugawy ojcze, że on, Voldemort, stworzył postać, której również podarował tą samą cząstkę duszy, co mnie. Tylko, że była o wiele silniejsza. Srebrny Wąż. Ten, który mnie znalazł i naznaczył na mym ciele swój znak…Wtargnął bezprawnie do mojego ciała, wykorzystując ten jeden, pieprzony element duszy Voldemorta! AVADA KEDAVRA! – Wycelował różdżkę wprost w ciało swego ojca. Zaczął płakać i upadł na podłogę. Jego oddech stawał się coraz bardziej niespokojny…
Mój kochhhany…Twoje ciało umiera. Jestem jak toksyna, która powoli spala twoją całą duszę, umysł i komórki. Wieszz doskonale, kto zabił twojego syna. Lecz nie płacz! Niedługo do niego dołączysz. Pamiętam tylko, kto jest następnym dziedzicem łzy…dzieci Potttttera!

NOTKA OD AUTORKI

                W tym rozdziale wyjawiłam dość…dużo. Lecz to wszystko nadal jest uwikłane tajemnicą J I owszem, choć Draco jest pewną częścią tej zagadki, to z pewnością seria skupiać się na nim nie będzie :D Na pewno miarowo wszystko będzie się układało oraz wyjawiało kolejne tajemnice.

Pozdrawiam. (I TAK, PROSZĘ O KOMENTARZE ;c) 

piątek, 20 maja 2016

Rozdział II.

Rozdział II.
                Hermiona Weasley szybkim krokiem przemieszczała się po Ministerstwie, zaciskając w rękach teczkę papierów. Skręciła w wąski korytarz, gdy wreszcie na drodze stanął jej jakiś mężczyzna. Intuicyjnie odskoczyła do tyłu, zdenerwowana, iż ktoś ją zatrzymał. Po chwili przyjrzała się ów osobie; był to sam Draco Malfoy! Tak samo blady, jasnowłosy, jak za czasów młodzieńczych. Tylko z buzi zniknął mu ten szyderczy uśmieszek, chociaż panna Weasley czuła, że w jego rysach nadal widać akcent zlekceważenia, jaki nosił ze sobą przez całą edukację w Hogwarcie.
- Och, przepraszam – powiedział spokojnym tonem, wkładając ręce do kieszeni. Hermiona zdziwiła się jego…dosyć miłą postawą. Słyszała o nim wiele; że się zmienił, iż chce, aby jego syn był lepszą osobą od niego, ale może to tylko dlatego, iż zajął wysoką posadę w Ministerstwie, gdyż był samym dyrektorem Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Starała się go unikać przy każdej okazji, ale teraz…po prostu na niego niefortunnie wpadła. Uśmiechnęła się delikatnie, próbując ukryć maskę lekkiego zażenowania i zdziwienia. W sumie ostatnio widziała go na dłużej jedynie we wrześniu, gdy odprowadzała dzieci na Kings Cross i czuła, że Draco wstydzi się nawet porozmawiać z nimi, gdyż wiedział kim był; młodocianym Śmierciożercą mającym rodziców, którzy znajdowali się w szeregach Czarnego Pana. Zapewne czuł wstyd, wiedząc, jak wiele osób żywi do niego urazę. Panna Weasley stwierdziła więc, że po prostu go ominie. Lecz ten zatrzymał ją ręką i ściszonym głosem rzekł:
- Proszę, pomóż mi – powiedział innym tonem niż wcześniej, przerażonym i zdesperowanym. Poluzował kołnierz swej koszuli po czym, szybkim krokiem odszedł, znikając za rogiem. Rudowłosa kobieta stała zdziwiona, nieco zaniepokojona, lecz po chwili odeszła w swoją stronę.
**
- Jak tu pięknie! Moja rodzinna miejscowość. Słońce przygrzewa, ptaszki śpiewają…Szkoda tylko, że jesteśmy w samym środku lasu na miejscu niewyjaśnionego morderstwa – powiedział Ron, przeczesując leśne zakamarki. – A w dodatku, nie jestem fanem teleportacji łącznej…boli mnie od tego tyłek! – Dodał po chwili, masując się po pośladkach. Harry spojrzał się na niego ze zdziwieniem, a Cho zaśmiała się lekko. Słońce odbijało się w jej ciemnych oczach, ukazując  niesforne iskierki w źrenicach. W dłoni trzymała swą różdżkę, będąc przygotowana na każdą sytuację.
- Ron…może lepiej wyjmij swój magiczny kijek, bo jesteśmy w obszarze  domu, gdzie zamordowany został mężczyzna w niewyjaśnionych okolicznościach, jak to sam nazwałeś – odezwał się Potter. Za nimi, cicho szedł Claus, rozglądając się w skupieniu; cóż, typowy Krukon. Był jednym z najbystrzejszych Aurorów, który w każdej sprawie wykazywał się dużą inteligencją. Czasami aż nadto, próbując wykazywać swe mądrości każdemu i w dużej ilości. Jednak Harry go polubił, ze względu na to, że bardzo ułatwiał mu pracę.
                Po półgodzinnej przechadzce po lesie, wreszcie dotarli do starej chatki. Drzwi były lekko uchylone i Harry poczuł, jak po krzyżu przebiega mu dreszcz. Okna były zbyt brudne, by cokolwiek zobaczyć, w sumie cała chatka wyglądała na opuszczoną. Z daleka widać było kilka domów, tylko, że nowocześniejszych. Potter okrążył więc lokum, jednak zielonego dymu już nie było. Cho zauważyła jedynie ślady butów na błocie, które znikały po trzech krokach, co świadczyło o tym, że sprawca rzeczywiście mógł wybić się w powietrze.
- Myślę, że nie pozostaje nic innego jak po prostu wejść do domu. Zapach może być nieprzyjemny, ale praca Aurora czegoś wymaga – powiedział Claus, a Ron podszedł do drzwi i delikatnie zaczął je otwierać. Wszyscy przygotowali różdżki i cichym krokiem, weszli do środka. Pierwszą czynnością jaka wykonali, było zasłonięcie nosa. Zapach był przeraźliwy, tak samo jak widok martwego mężczyzny, który miał otwarte oczy i rozwartą buzię. Zdecydowanie wyglądał jak potraktowany Avadą. Gdy Harry podszedł bliżej, poczuł nieopisany strach. Zdziwił się i nieco zdenerwował, gdy zaczęło mu się nagle zwijać w żołądku.
- Rozbita figurka Merlina, jego różdżka leżąca daleko od ciała. Z pewnością próbował walczyć – zauważyła Cho, oglądając przedmiot z każdej strony. Po chwili zauważyła także zdjęcie tuż koło szafki nocnej, przedstawiającą uśmiechniętą kobietę. – Chwila, znacie ją? - Pokazała fotografie towarzyszom. Krukonce wydawało się, że skądś ją zna, ale nie potrafiła powiedzieć kim była. Natomiast jej kompani odpowiedzieli, że nigdy nie widzieli jej na oczy i nawet jej nie kojarzą.  Panna Chang jednak zdecydowała, że schowa zdjęcie do swojej torebki.
- Nie będziemy tu stać wieczności, sprawdzę czy…ech. Czy Cormack posiada znak Czarnego Pana – powiedział zrezygnowany Potter, podszedł do ciała mężczyzny. Niechętnie, podciągnął rękaw od koszuli zmarłego. Na przedramieniu znajdował się blaknący znak Lorda Voldemorta. Harry oddychał głęboko, nieco zniesmaczony.
- Jest…Czyli nasz Cormack był poplecznikiem Voldemorta – stwierdził Harry i już zamierzał wstać, gdy zauważył jeszcze jedną interesującą rzecz. – Chwila…nad znakiem Czarnego Pana, posiada także świeższy znak…Dwa węże z koroną. Jakby łączące się ze znakiem Voldemorta, ale na pewno nie należące do niego, tylko do kogoś innego.
                Wszyscy spojrzeli się na przedramię Cormacka. Rzeczywiście, nad Mrocznym Znakiem, znajdował się świeży znak dwóch węży z koroną.
- Jeżeli to znak…Srebrnego Węża? – powiedział pytająco Ron ściszonym głosem.
- Wygląda to na najrozsądniejszą tezę – odparł Claus. Rozejrzał się jeszcze po izbie, ale nic innego już tutaj znaleźć nie mogli. – Myślę, że powinniśmy już wracać i zdać relację Ministrowi. Wtedy stwierdzimy, co należy robić.
                Wszyscy wyglądali na spokojnych, prócz Harry’ego…
**
                Draco Malfoy wszedł szybkim krokiem do łazienki, ciężko oddychając i ciągle luzując kołnierz od koszuli.
- Daj mi spokój…proszę – obmył twarz zimną wodą. Spojrzał się w lustro, uderzając o nie pięścią. – Nic nie zrobiłem…obiecuję. Odwal się…

                Opadł na ziemię, wdychając gwałtownie powietrze. Wreszcie odpiął cały kołnierz, drapiąc wypalony, zaczerwieniony znak przedstawiający dwa węże z koroną. Po chwili atak minął; Malfoy zaczął spokojnie oddychać, znak przestał go piec i nie był zaczerwieniony. Wstał szybko z podłogi, upewniając się, ze nikt go nie widział, zapiął kołnierz i wyszedł spokojnie z toalety.  

środa, 18 maja 2016

Rozdział I

Rozdział I.
                W powietrzu unosił się zapach jajecznicy i bekonu, zaś do uszu dobiegało bębnienie deszczu w okno. Harry wiedział, iż zaraz musi wstać z ciepłego łóżka, spod miękkiej pościeli i zacząć dzień, tak jak zaczynał go zwykle. Odetchnął ciężko, pocierając oczy i sięgając w następnej chwili po okulary, leżące na szafce nocnej, tuż obok zdjęcia rodzinnego. Widząc uśmiechniętą Ginny i swoje szczęśliwe dzieci,  poranek  od razu zaczął wydawać mu się przyjemniejszy, mimo uciążliwego deszczu oraz wstawania. Natychmiast zerwał się z łóżka, chcąc spotkać się już ze swoją żoną. Po krótkim prysznicu i włożeniu na siebie dosyć eleganckich ciuchów (praca Aurora do czegoś  go zobowiązywała), zszedł na dół po skrzypiących schodach i wpadł do kuchni, by od razu przytulić swą żonę, która stała przy patelni.
- Mugolskie gotowanie, co? – Pocałował ją lekko w policzek i objął w pasie. Ginny jednak zachowała się neutralnie.
- Nie widzisz, że coś robię? – Odpowiedziała szorstko, nie przejmując się zalotami męża. Jednak długo nie wytrzymała w tym nastawieniu i wybuchnęła śmiechem, odwzajemniając pocałunki. Zupełnie  zapomnieli, że przy stole siedzi ich córka Lily.
- Nadal tu jestem… - Powiedziała donośnie rudowłosa córka, urywając przy tym kawałek bekonu. Rodzice automatycznie odkleili się od siebie, Ginny wróciła do gotowania, wciąż uśmiechnięta, zaś Harry usiadł przy Lily, całując ją w policzek.
- Jak u ciebie kochanie? – Spytał się z uśmiechem, wiedząc, że Lily czuje się samotna bez rodzeństwa, a także rozgoryczona faktem, iż musi wytrzymać jeszcze dwa lata, aby wyjechać do Hogwartu. Z tego powodu cały czas dopytywała się o Szkołę Magii i Czarodziejstwa oraz o to,  jak idzie jej braciom w nauce. Dociekliwością dorównywała małej Ginny sprzed wielu lat, gdy to ona stała na stacji Kings Cross, obserwując wyjeżdżające rodzeństwo.
- Tak jak zwykle…śniły mi się dziwne błyski, jakby ktoś rzucał zaklęcie – powiedziała, wpatrując się jasnobrązowymi oczami w tatę.
- Może dlatego, że tyle myślisz o edukacji w Hogwarcie. Pamiętaj, na każdego przychodzi czas i na pewno będziesz najmądrzejszą czarownicą na całym roku – uspokoił ją Harry i mocną objął. Dziewczynka się uśmiechnęła i odwzajemniła uścisk.
- Chciałabym ci tylko powiedzieć, że jesteś najlepszym tatą na świecie – szepnęła mu do ucha.
****
                Harry Potter próbował spokojnie przejść przez tłum ludzi w Ministerstwie Magii, lecz było to wręcz niemożliwe. Nieco już zirytowany, niegrzecznie przepchnął się przez stojących, by dostać się do windy. Od razu wpadł na swojego przyjaciela, Rona.
- Poniedziałek. Ludzi więcej niż zwykle – powiedział rudowłosy, oczekując na windę. – Nazbierało się tu ich jak na obniżkach…
                Harry pokręcił głową i stał w milczeniu, póki nie weszli do windy. Trzymając mocno teczkę, spojrzał się na Rona.
- Ciekawe, czy dzisiaj się coś wydarzy. W świecie magii ostatnio zapanował aż niepokojący spokój. Nie docierają do nas żadne złe wiadomości od czasu morderstw sprzed pięciu miesięcy  - Zaczął rozmowę, przyciskając przy tym przycisk na odpowiednie piętro.
- Wieje nudą, nie  jak za naszych szkolnych czasów? – Uśmiechnął się Ron, patrząc się wprost na drzwi od windy. Po chwili jednak skierował wzrok na przyjaciela. – I w dodatku…stałeś się strasznie formalny w swojej mowie. To jest dopiero NIEPOKOJĄCE…ale przecież zapomniałem, że jesteś szefem Biuro Aurorów.
                Harry jednak nic nie odpowiedział, gdyż winda się nieoczekiwanie zatrzymała. Do wnętrza weszła czarnowłosa piękność, której szczupłe ciało odziane było w czarną, elegancką sukienkę. Przyjaciele od razu zareagowali , wpatrzeni w nią i dopiero po chwili zrozumieli, iż jest to Cho Chang. Mimo, iż także była Aurorką, nie widzieli jej za często. Teraz jednak mieli się na co napatrzeć, gdyż dawna Krukonka była bardzo ładna.
- O kurka… - szepnął Weasley, szarpiąc Harry’ego. Ten spojrzał się ukradkiem na przyjaciela, tłumacząc mu spojrzeniem, by się uspokoił.
- Cześć Harry, cześć Ron – Cho uśmiechnęła się delikatnie. – Co u Was? Żadne wieści nie napływają?
                Harry podrapał się po głowie, odwzajemniając uśmiech.
- Nie, nie…to co zwykle – powiedział, próbując zachować powagę w tonie. Winda ponownie się zatrzymała, ale już na ich piętrze. Przeszli więc przez ciemny korytarz, tuż za panną Chang, która stukała miarowo szpilkami. Ron nadal miał rozwartą buzię.
- Przypomnij sobie, że masz Hermione – szepnął Harry, jednak sam był otumaniony urokiem Cho. Ukrywał to jednak, w przeciwieństwie do swego kompana. Jednak po chwili on również się opamiętał, wchodząc do bezpośredniej Kwatery Głównej Aurorów. To co ich zdziwiło, to fakt, że prawie wszyscy Aurorzy byli zebrani w jednym miejscu i ożywili się dopiero, gdy oni weszli. Pierwszy zaczął mówić Claus, rówieśnik Harry’ego.
- Harry! Nareszcie jesteś. Dobiegły do nas wiadomości od samego Ministra Magii, iż w Ottery St. Catchpole,  magiczni mieszkańcy zauważyli, iż w jednym z domów, gdzie mieszkał stary czarodziej, doszło do jakiejś awantury. Uważali, że błysnął nawet snop światła, pasujący do zaklęcia Avada Kedavra, a nad chatką unosił się zielony dym. Jeden z nich, zauważył także uciekającą postać w czarnej szacie, która…wybiła się w powietrze. Bali się jednak tam podejść. Owym mieszkańcom był niejaki Cormack, Avery Cormack. Ponoć mógł być jednym z popleczników Czarnego Pana, lecz…nic o tym nie wiadomo. I… - tutaj ściszył głos, przełykając ślinę. – Mógł współpracować ze Srebrnym Wężem. Co prawda, nie wiadomo czy ta persona w ogóle istnieje, jednak wiesz, pięć miesięcy temu doszły do nas słuchy o prawdopodobnym jego istnieniu i o tym, że to on mógł być zamieszany w te morderstwa. – Claus zakończył swoje długie wyjaśnienia, z oczekiwaniem patrząc się na swego szefa. Potter wyglądał na zaskoczonego, a równocześnie na skupionego. Ron miał tylko wybałuszone oczy, zaś Cho intensywnie nad czymś rozmyślała.
- Także, rozumiem, iż Minister Magii oczekuje również tego, że zabiorę się tam wraz z paroma Aurorami i przejrzę miejsce zbrodni? Ale wiecie, że jeżeli było to morderstwo, zabójca wybił się w powietrze zostawiając zielony dym i Cormack mógł współpracować z Czarnym Panem, a nawet z „niewiadomym pochodzenia” Srebrnym Wężem, to…musimy rozpocząć tak zwane śledztwo? – Wreszcie zabrał głos Harry. Wszyscy odpowiedzieli twierdząco „Tak” i wyglądali jakby już zaraz mieli stoczyć III Bitwę Czarodziejów.
- W takim razie… - powiedział spokojnie Harry, chociaż w jego tonie można było wyczuć   nutkę niepokoju – nie ma czasu do stracenia! Wybiorę się tam z Ronem, Clausem i…Cho, a wy wyślijcie list do Ministra Magii w moim imieniu, że wybrałem się do Ottery St. Catchpole i złożę relacje od razu gdy wrócę.
                Po chwili cała czwórka zniknęła w korytarzu, zostawiając resztę Aurorów samych.
***
                Wielkie, metalowe drzwi zamknęły się donośnie. Do Sali, spokojnym krokiem wszedł mężczyzna w czarnej szacie i peszącą go blizną. Szedł wzdłuż wielkiego, zakurzonego stołu, stukając mokasynami.
- Panie, przyszedłem. Wykonałem swe zadanie. Avery Cormack nie żyje – powiedział pokornym tonem, zwracając się do posągu mężczyzny osaczonego wężami. Skłonił się po chwili nisko, gdy posąg zaczął bez powodu się rozbijać. Z niego wyniósł się w powietrze mężczyzna odziany w srebrną szatę, zakrywająca twarz. Z kaptura wychylały się syczące węże, dwa zielone i dwa srebrne. Ich łuski błyszczały, a źrenice agresywnie wpatrywały się w klęczącego przybysza.
- A ciało, drogi Thomasie? – Odezwał się chrapliwym, nieco nieludzkim, gdyż zbyt przenikliwym głosem mężczyzna w szacie. Klęczący drżał niespokojnie.
- Nie zdążyłem ukryć ciała, musiałem uciekać, gdyż bałem się, że inni czarodzieje tam mieszkający mnie zauważą – odpowiedział cichym tonem, przełykając głośno ślinę. Wciąż klęczał.
- Wstań, Thomasie. Mam nadzieję, ze Aurorzy nie dowiedzą się o tym wypadku. Jak tak będzie, to mnie to lekko zaniepokoi. Lecz teraz, nie przejmujmy się tym. Wykonałeś swe zadanie – mężczyzna zszedł z podestu i wyjął czarną jak węgiel różdżkę. Podniósł ją wysoko i krzyknął:
- Ja, Srebrny Wąż, urosnę w siłę i każdy, kto się ode mnie obrócił, powróci. Zapanuję nad czarodziejami i moc będę miał większą niż Czarny Pan! Anguis! – Z jego różdżki wyniósł się snop białego światła, następnie zielonego, z którego wyłoniły się dwa wielkie węże.

- Będę tym najsilniejszym…silniejszym nawet od Pottera i jego dzieci.

piątek, 10 lipca 2015

Informacja

Nie będzie mnie od jutra, czyli 11 lipca, do 26 lipca, gdyż wyjeżdżam na obóz. Kiedy wrócę, od razu zamieszczę dwa nowe rozdziały. 
Dziękuje za uwagę.

Prolog.

Prolog.
                Okno otworzyło się gwałtownie, gdy zawiał silniejszy wiatr. Uderzyło o ścianę, zrzucając przy tym wykonaną z porcelany figurę Merlina, leżącą jeszcze chwilę temu na parapecie. Rozbiła się głośno, a hulający wiatr ciągle powodował, że okienko uderzało o szarą ścianę, której farba w niektórych miejscach odpadała. Cały pokój był mały; koło okna znajdowało się podniszczone, drewniane łóżka, zasypane pościelą. Zaś naprzeciw łoża widoczny był kulawy stolik, wykonany z jasnego, akacjowego drewna. Na nim leżała różdżka, a koło niej fotografia z uśmiechającą się kobietą. Zdjęcie jednak zleciało po chwili ze stolika, z powodu wiatru, niczym ulotne wspomnienie.
- Znowu… - zabrzmiał szorstki, nieprzyjemny głos. Z góry pościeli wyrwał się mężczyzna; nieco gruby, z  bladą twarzą i przenikliwymi, smutnymi, szarymi oczami. Jego buzia wyrażała tylko cierpienie oraz smutek, z domieszką złości. Mężczyzna ten miał nos, który wyglądał na niedawno złamany i bliznę rozciągającą się od brwi do jego warg. Wyglądał na sześćdziesiąt lat. Spojrzał się na okno i zamknął je, z widocznym grymasem na buzi. Po chwili skierował wzrok na figurkę Merlina, a raczej pozostałości z niej, leżące na ziemi.
- I tak miałem ją wyrzucić… - powiedział po chwili. – Ale ona…ona...tak lubiła tę figurkę.
                Popatrzył się na zdjęcie, które również leżało na ziemi. Podniósł je i ucałował śmiejącą się kobietę.
- Niedługo się zemszczę, koch…
                Przerwał, słysząc głośne kroki,  zmierzające w stronę drzwi jego izby. Przeklął głośno, gdy do jego uszu dobiegł znajomy głos. Wziął szybko różdżkę do ręki, gdy drzwiczki otworzyły się z hukiem. Już przymierzał się do rzucenia zaklęcia, gdy został potraktowany „Crucio”. Upadł na ziemię, a z jego rąk wyleciała różdżka, tocząc się wprost do błyszczących mokasyn mężczyzny, który wstąpił do pokoju. Wziął ją do ręki i wyszczerzył brudne zęby. Jego twarz była pokryta znamionami, wargi peszyła blizna, a oczy wyrażały agresję. Silną agresję.
- Myślałeś Cormacku, że mnie pokonasz swoją niby, potężną magią? Twoja siostra także przegięła…O, co my tu mamy… - Rzucił jeszcze drugie „Crucio” w stronę mężczyzny i rzucając jego różdżkę za drzwi, podniósł fotografię śmiejącej się kobiety. Splunął na nie, a wijący się z bólu Cormack, bo tak został nazwany, zaczął rzucać przekleństwami, ze łzami w oczach.

- Zamknij się…Czas wyrównać rachunki! Niby najlepszy uczeń Slytherinu, współpracujący ze Srebrnym Wężem, po śmierci Czarnego Pana…A później zostawiłeś go i oszukałeś nas wszystkich! Myślałeś, że jak przybędziesz do tej swojej opuszczonej chatki w środku lasu, to nikt cię nie znajdzie!  Nie pamiętasz swojej przysięgi? Głupcze…Skończysz jak Twoja plugawa siostrzyczka! – Śmiejąc się, mężczyzna rzucił jeszcze dwa razy „Crucio”, a Cormack płakał z bólu, który przeszywał jego ciało; każdy mięsień, każdą kości, nawet oczy zaczęły go piec. Po chwili znęcający się wykrzyczał „Avada Kedavra” i z jego różdżki wystrzelił promień zielonego światła. Cormack zastygł w bezruchu. Jego ciało przestało się ruszać. Sprawca wyszedł z chatki, nad którą unosił się zielony dym. Wyskoczył w powietrze i zniknął.   
Harry Potter - Nimbus 2000 Broom