Rozdział II.
Hermiona
Weasley szybkim krokiem przemieszczała się po Ministerstwie, zaciskając w
rękach teczkę papierów. Skręciła w wąski korytarz, gdy wreszcie na drodze
stanął jej jakiś mężczyzna. Intuicyjnie odskoczyła do tyłu, zdenerwowana, iż
ktoś ją zatrzymał. Po chwili przyjrzała się ów osobie; był to sam Draco Malfoy!
Tak samo blady, jasnowłosy, jak za czasów młodzieńczych. Tylko z buzi zniknął
mu ten szyderczy uśmieszek, chociaż panna Weasley czuła, że w jego rysach nadal
widać akcent zlekceważenia, jaki nosił ze sobą przez całą edukację w Hogwarcie.
- Och, przepraszam – powiedział spokojnym tonem, wkładając
ręce do kieszeni. Hermiona zdziwiła się jego…dosyć miłą postawą. Słyszała o nim
wiele; że się zmienił, iż chce, aby jego syn był lepszą osobą od niego, ale
może to tylko dlatego, iż zajął wysoką posadę w Ministerstwie, gdyż był samym
dyrektorem Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Starała się go unikać
przy każdej okazji, ale teraz…po prostu na niego niefortunnie wpadła.
Uśmiechnęła się delikatnie, próbując ukryć maskę lekkiego zażenowania i
zdziwienia. W sumie ostatnio widziała go na dłużej jedynie we wrześniu, gdy
odprowadzała dzieci na Kings Cross i czuła, że Draco wstydzi się nawet
porozmawiać z nimi, gdyż wiedział kim był; młodocianym Śmierciożercą mającym
rodziców, którzy znajdowali się w szeregach Czarnego Pana. Zapewne czuł wstyd,
wiedząc, jak wiele osób żywi do niego urazę. Panna Weasley stwierdziła więc, że
po prostu go ominie. Lecz ten zatrzymał ją ręką i ściszonym głosem rzekł:
- Proszę, pomóż mi – powiedział innym tonem niż wcześniej,
przerażonym i zdesperowanym. Poluzował kołnierz swej koszuli po czym, szybkim
krokiem odszedł, znikając za rogiem. Rudowłosa kobieta stała zdziwiona, nieco
zaniepokojona, lecz po chwili odeszła w swoją stronę.
**
- Jak tu pięknie! Moja rodzinna miejscowość. Słońce
przygrzewa, ptaszki śpiewają…Szkoda tylko, że jesteśmy w samym środku lasu na
miejscu niewyjaśnionego morderstwa – powiedział Ron, przeczesując leśne
zakamarki. – A w dodatku, nie jestem fanem teleportacji łącznej…boli mnie od
tego tyłek! – Dodał po chwili, masując się po pośladkach. Harry spojrzał się na
niego ze zdziwieniem, a Cho zaśmiała się lekko. Słońce odbijało się w jej
ciemnych oczach, ukazując niesforne
iskierki w źrenicach. W dłoni trzymała swą różdżkę, będąc przygotowana na każdą
sytuację.
- Ron…może lepiej wyjmij swój magiczny kijek, bo jesteśmy w
obszarze domu, gdzie zamordowany został
mężczyzna w niewyjaśnionych okolicznościach, jak to sam nazwałeś – odezwał się
Potter. Za nimi, cicho szedł Claus, rozglądając się w skupieniu; cóż, typowy
Krukon. Był jednym z najbystrzejszych Aurorów, który w każdej sprawie wykazywał
się dużą inteligencją. Czasami aż nadto, próbując wykazywać swe mądrości
każdemu i w dużej ilości. Jednak Harry go polubił, ze względu na to, że bardzo
ułatwiał mu pracę.
Po
półgodzinnej przechadzce po lesie, wreszcie dotarli do starej chatki. Drzwi
były lekko uchylone i Harry poczuł, jak po krzyżu przebiega mu dreszcz. Okna
były zbyt brudne, by cokolwiek zobaczyć, w sumie cała chatka wyglądała na
opuszczoną. Z daleka widać było kilka domów, tylko, że nowocześniejszych.
Potter okrążył więc lokum, jednak zielonego dymu już nie było. Cho zauważyła
jedynie ślady butów na błocie, które znikały po trzech krokach, co świadczyło o
tym, że sprawca rzeczywiście mógł wybić się w powietrze.
- Myślę, że nie pozostaje nic innego jak po prostu wejść do
domu. Zapach może być nieprzyjemny, ale praca Aurora czegoś wymaga – powiedział
Claus, a Ron podszedł do drzwi i delikatnie zaczął je otwierać. Wszyscy
przygotowali różdżki i cichym krokiem, weszli do środka. Pierwszą czynnością
jaka wykonali, było zasłonięcie nosa. Zapach był przeraźliwy, tak samo jak
widok martwego mężczyzny, który miał otwarte oczy i rozwartą buzię.
Zdecydowanie wyglądał jak potraktowany Avadą. Gdy Harry podszedł bliżej, poczuł
nieopisany strach. Zdziwił się i nieco zdenerwował, gdy zaczęło mu się nagle
zwijać w żołądku.
- Rozbita figurka Merlina, jego różdżka leżąca daleko od
ciała. Z pewnością próbował walczyć – zauważyła Cho, oglądając przedmiot z
każdej strony. Po chwili zauważyła także zdjęcie tuż koło szafki nocnej,
przedstawiającą uśmiechniętą kobietę. – Chwila, znacie ją? - Pokazała fotografie
towarzyszom. Krukonce wydawało się, że skądś ją zna, ale nie potrafiła
powiedzieć kim była. Natomiast jej kompani odpowiedzieli, że nigdy nie widzieli
jej na oczy i nawet jej nie kojarzą. Panna Chang jednak zdecydowała, że schowa
zdjęcie do swojej torebki.
- Nie będziemy tu stać wieczności, sprawdzę czy…ech. Czy
Cormack posiada znak Czarnego Pana – powiedział zrezygnowany Potter, podszedł
do ciała mężczyzny. Niechętnie, podciągnął rękaw od koszuli zmarłego. Na
przedramieniu znajdował się blaknący znak Lorda Voldemorta. Harry oddychał głęboko,
nieco zniesmaczony.
- Jest…Czyli nasz Cormack był poplecznikiem Voldemorta –
stwierdził Harry i już zamierzał wstać, gdy zauważył jeszcze jedną interesującą
rzecz. – Chwila…nad znakiem Czarnego Pana, posiada także świeższy znak…Dwa węże
z koroną. Jakby łączące się ze znakiem Voldemorta, ale na pewno nie należące do
niego, tylko do kogoś innego.
Wszyscy
spojrzeli się na przedramię Cormacka. Rzeczywiście, nad Mrocznym Znakiem,
znajdował się świeży znak dwóch węży z koroną.
- Jeżeli to znak…Srebrnego Węża? – powiedział pytająco Ron
ściszonym głosem.
- Wygląda to na najrozsądniejszą tezę – odparł Claus.
Rozejrzał się jeszcze po izbie, ale nic innego już tutaj znaleźć nie mogli. –
Myślę, że powinniśmy już wracać i zdać relację Ministrowi. Wtedy stwierdzimy,
co należy robić.
Wszyscy
wyglądali na spokojnych, prócz Harry’ego…
**
Draco
Malfoy wszedł szybkim krokiem do łazienki, ciężko oddychając i ciągle luzując
kołnierz od koszuli.
- Daj mi spokój…proszę – obmył twarz zimną wodą. Spojrzał
się w lustro, uderzając o nie pięścią. – Nic nie zrobiłem…obiecuję. Odwal się…
Opadł
na ziemię, wdychając gwałtownie powietrze. Wreszcie odpiął cały kołnierz,
drapiąc wypalony, zaczerwieniony znak przedstawiający dwa węże z koroną. Po
chwili atak minął; Malfoy zaczął spokojnie oddychać, znak przestał go piec i
nie był zaczerwieniony. Wstał szybko z podłogi, upewniając się, ze nikt go nie
widział, zapiął kołnierz i wyszedł spokojnie z toalety.
Łał, super! Akcja sie rozkreca! Ciekawi mnie ten Draco ;)
OdpowiedzUsuń