piątek, 20 maja 2016

Rozdział II.

Rozdział II.
                Hermiona Weasley szybkim krokiem przemieszczała się po Ministerstwie, zaciskając w rękach teczkę papierów. Skręciła w wąski korytarz, gdy wreszcie na drodze stanął jej jakiś mężczyzna. Intuicyjnie odskoczyła do tyłu, zdenerwowana, iż ktoś ją zatrzymał. Po chwili przyjrzała się ów osobie; był to sam Draco Malfoy! Tak samo blady, jasnowłosy, jak za czasów młodzieńczych. Tylko z buzi zniknął mu ten szyderczy uśmieszek, chociaż panna Weasley czuła, że w jego rysach nadal widać akcent zlekceważenia, jaki nosił ze sobą przez całą edukację w Hogwarcie.
- Och, przepraszam – powiedział spokojnym tonem, wkładając ręce do kieszeni. Hermiona zdziwiła się jego…dosyć miłą postawą. Słyszała o nim wiele; że się zmienił, iż chce, aby jego syn był lepszą osobą od niego, ale może to tylko dlatego, iż zajął wysoką posadę w Ministerstwie, gdyż był samym dyrektorem Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Starała się go unikać przy każdej okazji, ale teraz…po prostu na niego niefortunnie wpadła. Uśmiechnęła się delikatnie, próbując ukryć maskę lekkiego zażenowania i zdziwienia. W sumie ostatnio widziała go na dłużej jedynie we wrześniu, gdy odprowadzała dzieci na Kings Cross i czuła, że Draco wstydzi się nawet porozmawiać z nimi, gdyż wiedział kim był; młodocianym Śmierciożercą mającym rodziców, którzy znajdowali się w szeregach Czarnego Pana. Zapewne czuł wstyd, wiedząc, jak wiele osób żywi do niego urazę. Panna Weasley stwierdziła więc, że po prostu go ominie. Lecz ten zatrzymał ją ręką i ściszonym głosem rzekł:
- Proszę, pomóż mi – powiedział innym tonem niż wcześniej, przerażonym i zdesperowanym. Poluzował kołnierz swej koszuli po czym, szybkim krokiem odszedł, znikając za rogiem. Rudowłosa kobieta stała zdziwiona, nieco zaniepokojona, lecz po chwili odeszła w swoją stronę.
**
- Jak tu pięknie! Moja rodzinna miejscowość. Słońce przygrzewa, ptaszki śpiewają…Szkoda tylko, że jesteśmy w samym środku lasu na miejscu niewyjaśnionego morderstwa – powiedział Ron, przeczesując leśne zakamarki. – A w dodatku, nie jestem fanem teleportacji łącznej…boli mnie od tego tyłek! – Dodał po chwili, masując się po pośladkach. Harry spojrzał się na niego ze zdziwieniem, a Cho zaśmiała się lekko. Słońce odbijało się w jej ciemnych oczach, ukazując  niesforne iskierki w źrenicach. W dłoni trzymała swą różdżkę, będąc przygotowana na każdą sytuację.
- Ron…może lepiej wyjmij swój magiczny kijek, bo jesteśmy w obszarze  domu, gdzie zamordowany został mężczyzna w niewyjaśnionych okolicznościach, jak to sam nazwałeś – odezwał się Potter. Za nimi, cicho szedł Claus, rozglądając się w skupieniu; cóż, typowy Krukon. Był jednym z najbystrzejszych Aurorów, który w każdej sprawie wykazywał się dużą inteligencją. Czasami aż nadto, próbując wykazywać swe mądrości każdemu i w dużej ilości. Jednak Harry go polubił, ze względu na to, że bardzo ułatwiał mu pracę.
                Po półgodzinnej przechadzce po lesie, wreszcie dotarli do starej chatki. Drzwi były lekko uchylone i Harry poczuł, jak po krzyżu przebiega mu dreszcz. Okna były zbyt brudne, by cokolwiek zobaczyć, w sumie cała chatka wyglądała na opuszczoną. Z daleka widać było kilka domów, tylko, że nowocześniejszych. Potter okrążył więc lokum, jednak zielonego dymu już nie było. Cho zauważyła jedynie ślady butów na błocie, które znikały po trzech krokach, co świadczyło o tym, że sprawca rzeczywiście mógł wybić się w powietrze.
- Myślę, że nie pozostaje nic innego jak po prostu wejść do domu. Zapach może być nieprzyjemny, ale praca Aurora czegoś wymaga – powiedział Claus, a Ron podszedł do drzwi i delikatnie zaczął je otwierać. Wszyscy przygotowali różdżki i cichym krokiem, weszli do środka. Pierwszą czynnością jaka wykonali, było zasłonięcie nosa. Zapach był przeraźliwy, tak samo jak widok martwego mężczyzny, który miał otwarte oczy i rozwartą buzię. Zdecydowanie wyglądał jak potraktowany Avadą. Gdy Harry podszedł bliżej, poczuł nieopisany strach. Zdziwił się i nieco zdenerwował, gdy zaczęło mu się nagle zwijać w żołądku.
- Rozbita figurka Merlina, jego różdżka leżąca daleko od ciała. Z pewnością próbował walczyć – zauważyła Cho, oglądając przedmiot z każdej strony. Po chwili zauważyła także zdjęcie tuż koło szafki nocnej, przedstawiającą uśmiechniętą kobietę. – Chwila, znacie ją? - Pokazała fotografie towarzyszom. Krukonce wydawało się, że skądś ją zna, ale nie potrafiła powiedzieć kim była. Natomiast jej kompani odpowiedzieli, że nigdy nie widzieli jej na oczy i nawet jej nie kojarzą.  Panna Chang jednak zdecydowała, że schowa zdjęcie do swojej torebki.
- Nie będziemy tu stać wieczności, sprawdzę czy…ech. Czy Cormack posiada znak Czarnego Pana – powiedział zrezygnowany Potter, podszedł do ciała mężczyzny. Niechętnie, podciągnął rękaw od koszuli zmarłego. Na przedramieniu znajdował się blaknący znak Lorda Voldemorta. Harry oddychał głęboko, nieco zniesmaczony.
- Jest…Czyli nasz Cormack był poplecznikiem Voldemorta – stwierdził Harry i już zamierzał wstać, gdy zauważył jeszcze jedną interesującą rzecz. – Chwila…nad znakiem Czarnego Pana, posiada także świeższy znak…Dwa węże z koroną. Jakby łączące się ze znakiem Voldemorta, ale na pewno nie należące do niego, tylko do kogoś innego.
                Wszyscy spojrzeli się na przedramię Cormacka. Rzeczywiście, nad Mrocznym Znakiem, znajdował się świeży znak dwóch węży z koroną.
- Jeżeli to znak…Srebrnego Węża? – powiedział pytająco Ron ściszonym głosem.
- Wygląda to na najrozsądniejszą tezę – odparł Claus. Rozejrzał się jeszcze po izbie, ale nic innego już tutaj znaleźć nie mogli. – Myślę, że powinniśmy już wracać i zdać relację Ministrowi. Wtedy stwierdzimy, co należy robić.
                Wszyscy wyglądali na spokojnych, prócz Harry’ego…
**
                Draco Malfoy wszedł szybkim krokiem do łazienki, ciężko oddychając i ciągle luzując kołnierz od koszuli.
- Daj mi spokój…proszę – obmył twarz zimną wodą. Spojrzał się w lustro, uderzając o nie pięścią. – Nic nie zrobiłem…obiecuję. Odwal się…

                Opadł na ziemię, wdychając gwałtownie powietrze. Wreszcie odpiął cały kołnierz, drapiąc wypalony, zaczerwieniony znak przedstawiający dwa węże z koroną. Po chwili atak minął; Malfoy zaczął spokojnie oddychać, znak przestał go piec i nie był zaczerwieniony. Wstał szybko z podłogi, upewniając się, ze nikt go nie widział, zapiął kołnierz i wyszedł spokojnie z toalety.  

1 komentarz:

  1. Łał, super! Akcja sie rozkreca! Ciekawi mnie ten Draco ;)

    OdpowiedzUsuń

Harry Potter - Nimbus 2000 Broom